T
ak tak, dobrze przeczytaliście. TO, że mieszkanie zostało już znalezione, umowa podpisana i pieniążki wpłacone, nie oznacza jeszcze, że wesoło możemy znosić tam nasze walizki.
Być może w HK mają po epidemii SARS lekką fobię na punkcie czystości. Być może nasze mieszkanie nie było posprzątane (stąd niska cena). Nie zmienia to jednak faktu, że do HK przyjechała osoba z własną fobią czystości. Mieszkanie, na oko wspaniałe, okazało się być siedliskiem wszystkiego.
Myślę też, że podobnie byłoby gdzie indziej.
No bo najlepiej posprzątam Ja sama
Ja, Zosia Samosia, hehehe.
Reasumując – jeśli więc macie podobną ułomność psychiczną – czeka was sprzątanie mieszkania.
Niemniej, jak pisałam, to nie był problem. Przyjazne dusze z pracy Damiana powiedziały nam dwie rzeczy – w HK są karaluchy i powinniśmy przedsięwziąć w związku z tym pewne kroki. Kroki te to bomba na robale i przemalowanie ścian „bleachem” czyli chlorem. I tak rozpoczęła się kolejna przygoda, w której zaopatrzyliśmy się w potrzebne środki i kolejnego popołudnia z werwą zaczęliśmy myć ściany nierozcieńczonym środkiem na bazie chloru. Błędem z naszej strony był brak maseczki… Haj po tej chemii wcale nie jest przyjemny czy zabawny.
Kolejnym punktem programu była bomba na robaki… W życiu takowej nie używałam, więc stwierdziłam to, co oczywiste. Lepiej więcej niż mniej. Co z tego, że pokoje są mikroskopijne. Trzeba postawić jedną bombę na pokój!
Jak pomyślała, tak zrobiła. Rozstawiła, zapuściła i wróciła spokojnie do hotelu. Kolejnego dnia pojawiłam się na Ma Wan z opakowaniem śniadaniowego sushi pod ręką. Powitała mnie mgła…. I nie mam tu na myśli tej, którą przywiał wiatr, ale tą w mieszkaniu, które wietrzyło się przez kolejne godziny. Dopiero wtedy przystąpiłam do sprzątania.
Wcale szybko, bo po 2 godzinach, spływając potem, stwierdziłam, że w sumie mogę włączyć klimatyzację. Ale przecież nie, bo najpierw ją wyczyszczę. W ten sposób moja wiedza wzbogaciła się o kolejne niepotrzebne/potrzebne informacje. Myślę, że nawet fachowiec, który bierze w HK parę stówek byłby rozeźlony, jak dobrze mi to poszło. Klima została rozebrana, odkurzona, umyta, złożona i włączona. Od razu wiedziałam, że będzie w tym kraju moją najlepszą przyjaciółką.
Mieszkanie ogarnęliśmy szybko, daliśmy mu dwa dni na wietrzenie i ochładzanie, po drodze zwożąc tam nasze graty i… wprowadziliśmy się.
10 dni od wylądowania – oglądnęliśmy około 20 mieszkań, wybraliśmy jedno, podpisaliśmy umowę i się wprowadziliśmy. Na swoim, nawet te puste podłogi były dla nas wspaniałe.
Ale czegoś wam nie mówię lub o czymś zapomniałam.
W końcu „ciąg dalszy miał nastąpić”.
- Pamiętajcie więc o tym żeby odrobaczyć mieszkanie. Mycie ścian chlorem służy podobno temu samemu celowi (rada od Europejczyka), choć Kantończycy zgodnie stwierdzili, że bomba wystarczy. Ba! to nawet za dużo! Wszyscy używają tutaj tylko pułapek. Problem z karaluchami jest szalenie zabawny. Podobno próbowali je wytruć, kiedy jeszcze były na zewnątrz. Co więc zrobiły karaluchy? Weszły do mieszkań, hahaha
- Zwróćcie KONIECZNIE!!! uwagę na stan kanalizacji i szafek pod zlewami. Jeśli tylko coś was zaniepokoi, miejcie pewność, że to nie jest brud, tylko grzyb, który zamienił się już w proszek! A ten zapach to nie nieużywanie, tylko zamaskowana stęchlizna. Takie obiekty jakie znalazłam u nas pod zlewem łazienkowym… nic tylko poobcinać i wrzucić na patelnię (wyglądały też zresztą podobnie jak te, co je widzę na rynku, hmmmm…). W kuchni za to, moje Szczęście znalazło masę brzydkiego zapachu. Kolejna porcja wiedzy do mózgu, a niewydanych pieniążków w kieszeni zaowocowała tym, że moja złota rączka wszystko umyła, wyczyściła, uszczelniła i…. Jest dużo lepiej! Ale i tak czasami zalatuje… Myślimy, że to po prostu biegnie z kanalizy budynku… lub coś umarło pod szafką. Nie wiemy, nie chcemy wiedzieć, zrobiliśmy co mogliśmy. I tak wszyscy nam mówią, że w tej wilgoci meble za długo nie wytrzymują, nie ma więc co w nie inwestować. Cóż można zrobić – wietrzymy, czyścimy, instalujemy pochłaniacze wilgoci i brzydkich zapachów. Staramy się nie myśleć co znajduje się w miejscach, do których nie możemy dotrzeć.