Hong_Kong_block_life_own_resize
Author: Dorothy
Date: 13 kwietnia, 2020
Pamiętnik z Hong Kongu cz 3
Pierwszy dzień w dżungli

Status: 2 jednostki po 24-godzinnej podróży samolotem przez 6 stref czasowych

Czas: 7 rano następnego dnia (8 sierpnia 2019)

Cel główny: Kawa, wybaczcie – KAWA!!!

Cel drugorzędny: dostać się do pracy, znaleźć mieszkanie

P

lan był więc jasny. Damian do pracy, ja rozglądam się po regionach, w których chcielibyśmy mieszkać. W końcu już przeglądaliśmy jakieś ogłoszenia, ale zobaczenie okolicy na google maps, a zobaczenie okolicy na własne oczy to dwie różne sprawy.

Hotel – wykupiony na 10 dni – był zawsze tam… na swoim miejscu… oaza bezpieczeństwa na obcej ziemi. Stwierdziliśmy, że tyle wystarczy. Ostatnio znaleźliśmy mieszkanie w przeciągu tygodnia… HK jest trochę dalej, inni ludzie… damy temu ciut więcej czasu.

Zanim przejdziemy do „przygód kilka w oglądaniu mieszkań” ważne jest powiedzieć, że dla Europejczyka Hong Kong jest kompletnie innym światem. Cudownym z jednej strony, a kompletnie obcym z drugiej. Jest się oczarowanym prostotą życia tutejszych ludzi (tak! Mimo tej całej technologii), dostępnością wszystkiego, wcale nie wysokimi cenami (jeszcze poruszymy tę kwestię), mnogością wszystkiego i tym, że wszędzie jest tak kolorowo.

Nie wiem, ile razy w myślach przyrównałam stosunki handlowe panujące w HK do Polski lat 90tych. Nie miałam wtedy wiele lat, ale filmy z tamtych czasów pokazują ludzi bliskich sobie i jednocześnie dalekich. Wiedzących, gdzie pójść i z kim porozmawiać i macających pomidory na ulicznych straganach. Może to tylko moje wyobrażenie. A może ten rozgardiasz, czy też początkowe jego wrażenie, było po prostu przeurocze. Faktem jednak jest, że patrząc się na świat dookoła mnie, do głowy pchały mi się obrazki z filmów i opowieści z tamtych lat. Zabawne, czego nie wymyśli mózg, żeby poczuć się lepiej.

Z drugiej strony tenże Europejczyk trafia do miejsca, gdzie poziom jest w pionie, budynki 2 piętrowe są na wymarciu, a drzewa trzeba szukać z mapą. Nie sposób opisać „betonowej dżungli”. Nie da rady oddać w słowach tego, że w jednym poziomie jadą auta, w drugim i trzecim idą ludzie, a w czwartym jedzie metro. Trzeba przeżyć brak orientacji w terenie, gdyż na początku wszystkie budynki są takie same, a wujek google szaleje, kiedy sygnał odbija się od wieżowców. Zadziwia fakt, że po chodnikach nikt nie chodzi. Zabawne jest, że wszyscy używają wind i schodów ruchomych zamiast zwykłych. I to tylko te najbardziej oczywiste spostrzeżenia.

Nie, nie sposób oddać zagubienia, które czai się w cieniach serca i tylko czeka na moment, kiedy ekscytacja i brawura opadną. Oczywiście, zanim opadną, już znamy dane miejsce. Ale przez ten cały czas wiemy, że gdzieś tam, głęboko, ONO się czai… Dlatego idziemy powoli, dlatego patrzymy wszędzie dookoła, dlatego chłoniemy każdy metr wokół nas niczym gąbka, by w odmętach snu przetrawić to jak 2letnie dziecko, które dopiero poznaje świat.

Zwiedzając, w pierwszej kolejności okolice Tsuen Wan, nogi wchodziły mi tam, gdzie słońce nie dochodzi – tyle powiem. Damian poszedł do pracy, rozgryzać nową komórkę społeczną. Ja szukałam drogi w betonowej dżungli, stając co 5 metrów i wachlując się telefonem jakbym szukała pola… na polu pszenicy. Wierzę święcie w stwierdzenie, że najlepsze w podróżowaniu jest gubienie się… więc z przyjemnością, z frustracji na niedziałający GPS, to właśnie robiłam – zwiedzałam gubiąc się. Odkrywałam przeróżne światy – jak choćby wielopoziomowość dróg dla aut i pieszych.

Z każdym dniem coś do mnie docierało, ale już teraz mogę to zreasumować.

Bo to takie proste:

droga dla samochodu – głośno, spaliny, gorąc

– droga dla pieszych – klima, brak przejść dla pieszych = szybciej, ładne widoki – bo z góry… i sklepy – tony sklepów, gdyż ścieżki piesze wiodą tutaj przez budynki, w których porobili centra handlowe.

I z każdym dniem sierpniowego upału i wilgoci doceniałam te subtelności. Bo po co drogą?! – przejdę 200 m i będę spocona jak mysz. A tak, może dalej, ale wygodnie jak w limuzynie. Przestałam się też śmiać z użycia wind i schodów ruchomych. I cieszyłam się, że przyjechaliśmy w tym piekielnym sierpniu, bo jak to przeżyjemy, to już gorzej nie będzie. Jeden poziom po schodach w górę odbierał mi dech, jak wtedy, kiedy byłam w stacji narciarskiej 2500 m n.p.m. Schodząc w dół za to – zaczęły mnie boleć kolana! W HK nie słyszeli chyba o czymś takim jak ergonomiczny i jednakowy wymiar stopnia, o nie!

Jet lag i limity organizmu w innym środowisku – szalone kombo!

Magia życia w blokach była kolejna na liście, a ściśle powiązana z przejściami paragraf wyżej. Wybaczcie hiperbolę – ale cała ludność tego miasta była jak rzeka, która przelewała się drogami i wpadała do jezior budynków. W pewnych godzinach nie sposób było podróżować pod prąd. W innych można było podziwiać życie tubylców, gdyż było miejsce, żeby na nich patrzeć. Mieszkania połączone z centrami handlowymi, połączone ze stacją metra, połączone ze sklepem i z kolejnym mieszkaniem. Jakby ludzie tworzyli system nerwowy, a auta system krwionośny. Obok siebie, ale każdy ma swoją drogę, którą ma przeznaczone iść. W tychże centrach handlowych oprócz kupowania, toczyło się życie. Ludzie jedli posiłki adekwatnie do rozkładu dnia. Spotykali się na plotki, ale też do pracy – na korepetycje w kawiarni (nie wyobrażam sobie matmy w Starbucks’ie, ale w HK najwyraźniej nie mają takich problemów). Gdzieś indziej chodzili grać, ćwiczyć, wychodzili z dziećmi na plac zabaw, który był WEWNĄTRZ budynku. Tyle się działo wokół mnie, że nie sposób było nie zaglądnąć co jest za rogiem i przez to dobić zmęczone nogi.

Koszmar życia w blokach… Niestety… Jak mówiłam mieliśmy kilka miejsc na liście, w których chcieliśmy mieszkać.

Moje początkowe zadanie było proste – przejechać się tam i zobaczyć CZY warto tam mieszkać. Czy jest gdzie wyjść i połazić? Czy jest „przestrzeń” jak to określiliśmy. Czy jest gdzie „usiąść na ławeczce” i napić się kawy (nie ma, jakby co. Nie ma naszych europejskich kawiarni i ekspresu na kółkach na bulwarze w Gdyni).

Ale powoli, lista pustoszała. Potencjalnie fajne (czytaj taniawe) mieszkania były w miejscach otoczonych przez bloki, bądź z parkiem wielkości główki od szpilki. Później… w miarę oglądania mieszkań, doszliśmy do wniosku, że tego właśnie nie chcemy. Nieważne jest mieszkanie, ważne, czy będziemy mieli czym oddychać dookoła. A z tym zaczynał być problem. Nawet wieczorami w hotelu, gdy chcieliśmy gdzieś wyjść…

Nie było nic, tylko beton, ściany i odległa czerń nieba, gdzie nie dojrzysz gwiazdy przez światła dookoła…

NCOV-19

W związku z zaistniałą sytuacją przypominamy, że atrakcje turystyczne i komunikacja miejska mogą funkcjonować inaczej.

Costa del Sol

Co zwiedzić w Maladze?

Przylot do Malagi...

I co dalej?

Jak poruszać sie po Maladze

Jest tylko jedna odpowiedź

Witamy po przeprowadzce

Razem z kotem! – dowiedz się jak to zrobić samemu

Dubaj wita

Co zwiedzić w mieście „naj”