Zjeść czy nie zjeść… oto jest pytanie

czego spróbować w Amsterdamie

D

egustacja jedzenia innych krajów jest jak podróż do głębi jego istnienia. W Amsterdamie poznacie jego kolonialną przeszłość. Niektóre dania, które przywędrowały tu z Indonezji, Republiki Surinamu czy Antyli zostały zaadaptowane i przekształcone. Dzisiaj nikt nie wyobraża sobie miasta bez nich.

Podróż smakami zaprowadzi was do miejsca, gdzie królował przemysł rybny, do Ligii Hanzeatyckiej, do chłodnych nocy i sposobów jak się rozgrzać. Dania będą tak barwne jak tutejsi ludzie. Zaspokoją głód i napełnię słodyczą i energię. Być może będą wydawać się proste, ale ich szczerość i świeżość jest satysfakcjonującą nagrodą.

Na koniec, być może najważniejsze. Atmosfera brun cafe (brązowych kawiarni), stoliki stojące nad kanałem i bryza od morza sprawią, że doświadczanie tutejszej kuchni będzie niezapomniane.

Co na śniadanie?

Mieszkańcy Amsterdamu nie są wielkimi fanami śniadań. Zamiast tego wolą zjeść dwa razy. Zrozumcie, śniadanie jest pomiędzy 6-8 rano… wydaje się wskazane zjeść coś znowu w godzinach lunchu lub „drugiego śniadania”. W końcu jeść mało, a częściej jest podobno zdrowo.

Ponieważ z rana nie ma ani czasu, ani głodu, pierwszy posiłek jest skromny. Mieszkańcy preferują kromkę chleba lub tost z czymś na górze – zarówno słodkim jak i słonym. Kanapka z tutejszym serem jest przepyszna! Niemniej są też inne dodatki – jak posypka czekoladowa (tak, ta od ciast!). Zwie się ona hagelslag, jest bardzo popularna i do tego… chrupie!

Spróbujcie też ontbijtkoek – piernikowy bochenek robiony jest z mąki żytniej. Jest słodki i pyszny bez niczego jak i ze słodkimi lub owocowymi dodatkami.

Owsianka wraca do menu, głównie w związku z modnym dziś „zdrowym stylem życia”. Ale co, jeśli jesteście bardziej głodni? lub pora już na lunch?

Tosti są idealnym wyborem. Kanapka taka może być smażona, grillowana lub pieczona. Wewnątrz mogą być różne dodatki – od zwykłego sera po soczystą, świeżą wieprzowinę z sałatą. Stały się one szalenie popularne jako przeciwwaga dla superfoods. Są też ciekawsze niż zimna bagietka. W Amsterdamie znajdziecie duży wybór.

Śniadania tzw. angielskie nie są popularne wśród miejscowych, ale są tam, oczywiście, dla nas – turystów. Co może być złego w jajkach, sałatce i tostach z bekonem? Spróbujcie też jajek po benedyktyńsku – w końcu używa się przy nich holenderskiego sosu.

Przekąski

Z uwagi na fakt, że każdy turysta chce skosztować jak najwięcej smakołyków danego miejsca, być może będziecie chcieli coś innego zamiast śniadania. W końcu jesteście na wakacjach – możecie jeść co chcecie. Nawet wędzoną makrelę, która tak naprawdę jest dość popularnym elementem śniadań np.: w Polsce.

Ser

To długa historia…

Być może nawet kraj ten powinien nazywać się Serolandia… Pierwsza wzmianka o serze z Holandii znajduje się u Juliusza Cezara. Jest to dosyć imponujące, ale nie będziemy zajmować się tematem „kto wymyślił co” bo spowodowałoby to serową wojnę pomiędzy Francją, Włochami a Holandią.

Prawdopodobnie próbowaliście już kiedyś lokalnych wyrobów. Najpopularniejsze marki to Gouda i Edam. Nazwa wzięła się stąd, że pierwsza wzmianka o handlu serem pochodziła z tych miast. Holendrzy kochają ten produkt! Ich życie koncentruje się w dużej mierze wokół festiwali związanych z nim, z kwiatami lub z inną imprezą łączącą oba tematy.

Tradycyjnie jadało się chleb z serem – od wieków oba produkty podkreślały nawzajem swój smak. Dzisiaj też tak jest. Kanapka taka jest głównym daniem na śniadanie lub lunch. Holandia produkuje 800 milionów kilogramów sera rocznie! Eksport jest bardzo ważny, ale turyści też sporo kupują… a Holendrzy sporo zjadają (17kg /osobę / rok).

W Amsterdamie znajdziecie wspaniałe sklepy, degustatornie i muzeum sera. Możecie też wybrać się na wycieczkę jednodniową poza miasto i zobaczyć fabrykę. Spróbujcie innych, mniej znanych marek: Leerdamer, Old Amsterdam, Maas damer , czy też sery z koziego mleka.

Śledź i wędzone ryby

Być może wyda się to dziwne, ale śledź może być ulicznym fast-foodem. Ludność okolic Bałtyku i Morza Północnego go uwielbia. Można z niego zrobić prostą przekąskę lub danie główne.

W tradycji holenderskiej łapie się śledzia za ogon i je palcami. Należy odchylić głowę i odgryzać małe kawałki z trzymanego w górze filetu. Dla niektórych przyjezdnych było to dziwne i zrodziło mniemanie, że śledź jest jedzony na surowo (co nie jest prawdą).

Rybę konserwuje się solą, co jest starodawną praktyką. Śledzia patroszy się na łodzi, soli, mrozi (daje mu to dodatkową kruchość) i przewozi do portu. Oznacza to, że już jest on odrobinę słony. Z czasem cała ryba jest w ten sposób zakonserwowana i już gotowa do jedzenia. Niemniej jest wiele sposobów na dalszą obróbkę – wszystko zależy od kraju, w którym jesteście.

W Amsterdamie znajdziecie stoiska, gdzie sprzedawca poda wam kawałek śledzia, nawet już pociętego na kawałki, z dodatkiem cebuli, korniszonów i wykałaczką do serwowania. Postarajcie się znaleźć miejsce, gdzie widać cały proces przygotowania przekąski – będziecie mieli względną gwarancję świeżości.

Kliknijcie tutaj aby zobaczyć amsterdamskie sposoby na zjedzenie śledzia

Nie zapłacicie dużo – mniej niż 5 €. Tylko Hollandse Nieuve może być droższy. Jest to specjalny rodzaj śledzia, łapany wiosną i dostępny w sklepach od czerwca do końca września. Pomijając detale zwyczaju – jest to ryba, która ma 16% tłuszczu. Jeśli sprzedawca jest nieuczciwy lub sprzedaje poza sezonem, może zostać ukarany grzywną 10000 €!

Jeśli nie lubicie solonej ryby, spróbujcie wędzonych przysmaków – makrela jest wyśmienita. Wędzenie to kolejny sposób konserwacji, który daje słodko-drewniany posmak i może zmienić kompletnie wasz pogląd na danie, które znacie od lat.

Bitterballen

Przepis – link

Małe, smażone kulki z delikatnym nadzieniem są typowym dodatkiem do holenderskiego piwa (niektórzy twierdzą nawet, że gorzki smak napitku bitter z angielskiego, stał się powodem, dla którego mają taką nazwę). Z reguły przybywają z musztardą i frytkami – zależy czego sobie życzycie.

W środku znajdziecie nadzienie z mięsa, wywaru, warzyw i mąki. Ciasto, które w ten sposób powstaje ma być miękkie. Potem wkłada je się do lodówki i dopiero gdy stwardnieje lepi się kulki, obtacza w bułce tartej i smaży. Produkcja jest jednocześnie prosta i trudna. Sekret jest w konsystencji nadzienia.

W efekcie dostajecie chrupiącą skorupkę z rozpływającym się w ustach wnętrzem. Rozmiar też jest odpowiedni – jeden, góra dwa gryzy. Znajdziecie coś dla wielbicieli wołowiny, ale też warzyw. Niemniej oryginalne bitterballen powinny być z mięsem.

Jeśli kształtowane są w walec, nie w kulkę – zmienia się nazwa. Teraz gryzów jest więcej, a przekąska nazywa się krokiet. Niesamowite i zaskakujące w Amsterdamie jest to, że znajdziecie tu automaty z tym smakołykiem! (szukajcie sieci sklepów FEBO)

Nie ma potrzeby szukać idealnych bitterballen. Wszędzie są pyszne i będziecie się dobrze bawić, próbując różnych smaków.

Holenderskie frytki

Tak – w Amsterdamie trzeba spróbować frytek. To nie jest przesada – te grube, pyszne cuda mogą sprawić, że każde kolejne będą porównywane właśnie do nich.

Po pierwsze – robione są z ziemniaków. TYLKO z ziemniaków! Sprzedawca ma stragan nimi wypełniony. Obiera je przy was, kroi, smaży. Proste – ale jaką robi różnicę. Choć być może lokalne ziemniaki są po prostu inne… Tak czy inaczej świeżość robi dużą różnicę.

Frytki dostaniecie w papierowym rożku. Niektóre są na tyle genialne, że mają dołączoną kieszonkę na dip. Nie trzeba martwić się, że coś wam spadnie. No i możecie maczać frytki. Choć jest też coś dla tych, którzy lubią je polane sosem. W Amsterdamie są różne odsłony – majonez czy cebulka z azjatyckim dipem.

Pyszności!

Holenderskie lukrecje

Konieczne jest wspomnieć o tym znajomym, z reguły słodkim produkcie, który w Amsterdamie taki nie jest. Mieszkańcy uwielbiają zajadać te małe cukierki, ale jest w nich pułapka… dla turystów.

Są one solone, co tworzy doznanie nowego typu. Nie dajcie się zwieść ludzi zajadającym wszędzie żelki – jest tam niespodzianka.

Wiedząc to – możecie próbować z czystym sumieniem. Kupić mniej, na spróbowanie dla wszystkich. Mieszkańcy mówią na nie „drop”. Wyglądają jak bryłki, głównie czarnych, cukierków.

Niech uważają też ci, którzy nie lubią anyżu. To nie przysmak dla nich.

Główne dania

Zanim Amsterdam stał się ważny, życie w nim było zimne i ciężkie. Jedzenie służyło dostarczeniu energii i ciepła. Obiady jedzono wcześnie, aby można jeszcze było popracować. Zupy były gęste a mięsa podawano z gorącymi warzywami. Tak też jest do dzisiaj.

Duńczycy jedzą kolacje wcześnie – przed 18 (być może powinna to być raczej obiadokolacja). Oczywiście zmienia się to – wraz z pędem dzisiejszego życia. Zupy robione w tradycyjny sposób są zbyt sute, więc stają się jedynym posiłkiem. Z kolei główne dania mają często jako dodatek lokalne kiełbasy lub dobrze doprawione mięsa. Dania są proste, zdrowe i smaczne.

Zupy

W Amsterdamie jest ich wiele, ale snert można uznać za najbardziej znany. Być może z uwagi na zawody z nim związane. Jest to gęsty, grochowy krem z warzyw i wieprzowiny. Wszystko jest razem zblendowane, podane z plasterkami kiełbasy do dekoracji i pajdę chleba. Jest to zupa zimowa, tradycyjnie jedzona w Nowy Rok.

Fasole są bardzo popularne jako główny temat zup – humkessoup jest jedną z nich. Idea była prosta – dostarczyć jak najwięcej składników odżywczych i serwować gorące. Tak mijała zima.

Jeśli lubicie tego typu jedzenie, będziecie jedli tu dobrze i tanio. Polecane każdemu – choćby jako ciekawostka.

Pannenkoek

Naleśnik, który nie jest zwinięty lub złożony może się wydawać dziwny, ale tak to jest w Amsterdamie. Jest płaski i okrągły jakby dopiero wyszedł z patelni.

Tutejsze naleśniki są mniej amerykańskie, ale bardziej francuskie. Idealne, żeby zaspokoić średni głód. Podawane są na słodko lub wytrawnie – każdy powinien więc znaleźć coś dla siebie.

Wersja Amsterdamska pochodzi z Nepalu lub Chin. Oznacza to, że w przepisie używa się mąki gryczanej. Ciasto jest gęsta – przypomina przykładowo to polskie. Nie myślcie o tym jak o czymś niezwykłym – po prostu spróbujcie tych codziennych pyszności w nowym wydaniu.

Możecie iść do Pancakes Amsterdam – mają tam duży wybór. Choć Pancake Bakery też jest popularne.

Kibbeling

Jest to przekąska lub danie – zależy z czym będziecie to parować.

Kibheling robiony jest zwykle z białej ryby. Małe kąski są obtaczane w panierce i smażone. Normalnie używa się do tego dorsza.

Jeśli ma to być przekąska – podaje się go z sosem, często czosnkowym. Do pełnego dania podaje się frytki i sałatkę.

Stampot lub Hutspot

Jest to, ogólnie mówiąc, mięso z puree ziemniaczano-warzywnym. To proste danie przybrało różnorodne formy w XXI wieku.

Są dwie ulubione wariacje. Jeśli ziemniaki i marchewka gniecione są razem i towarzyszy im Klapstuk – duszone mięso, wtedy zjada się hutspot. Jeśli warzywa są inne, np: jarmuż; a do puree podawana jest rookworst – holenderska kiełbasa, danie zwie się stampot. Nikt dokładnie nie wie, kiedy to się zaczęło, ale w okolicach 1600 roku jego popularność była olbrzymia. Można było się najeść tanio i szybko.

Bardzo sympatyczna legenda mówi, że odkryto je podczas hiszpańskiej wojny 80-letniej. Hiszpanie uciekając spod Leiden, zostawili za sobą mieszaninę warzyw i mięsa. Głodni mieszkańcy zabrali wszystko. Bardzo im to smakowało a nie znając nazwy zaczęli o tym mówić hutspot. Znaczy to pokrótce – zmieszany garnek.

Wpływy z koloni – kuchnia indonezyjska i surinamska

Rijsttafel będzie idealnych dla podróżujących w grupie. Tłumaczenie znaczy dokładnie talerz ryżu. Dosłownie jest to zestaw dań z Wysp Moluki (Indonezja), które zostały dostosowane do smaków Holendrów. Zamawiając dostajecie czasem nawet tuzin małych talerzy pełnych smaku (kiedyś bywało i 40!). Dodajecie je do ryżu tworząc własną kombinację słodkich, kwaśnych i ostrych smaków. Spróbujcie też kurczaka satay w kremowym sosie z orzeszków ziemnych czy surinamskiego roti – ich rodzaj fast-foodu.

Chociaż nie jest to wpływ kolonialny to Amsterdam ma też dużą populację z Chin i Tajwanu. Jest cała dzielnica zwana Chinatown, z chińskimi nazwami ulic i świątynią buddyjską. Na pewno znajdziecie tam różne, azjatyckie smakołyki

Stroopwafel

Jest to król lokalnych słodyczy. Gdyby miał istnieć deser narodowy – byłoby to właśnie to. Rozdają go nawet pasażerom w duńskich liniach lotniczych.

Koniecznie musicie spróbować. Bardzo często pojawia się przykrywając filiżankę kawy. Opary napoju sprawiają, że robi się miękki i ciepły. Może być też kupiony bezpośrednio od sprzedawcy. Wtedy będzie świeżo zrobiony, posmarowany karmelem lub czekoladą. Gofr za to będzie cienki i chrupiący. Znajdźcie swoją ulubioną wersje – z posypką, karmelem lub maczane w czekoladzie.

Dla tych którzy chcą wiedzieć więcej – jest to kanapka z dwóch cienkich płatów gofra z karmelem w środku. Receptura na ciasto jest podobna do amerykańskich waffles, nawet nazwa wskazuje podobieństwa. Całość jest cienka i chrupiąca i je się to najlepiej, kiedy jest ciepłe.

Olienbollen

To nic innego jak znajome wam pączki. W tym wydaniu lekko zdeformowane, ale idealnej wielkości. Pod pyszną skórką jest miękkie, delikatne wnętrze.

Podaje się je posypane cukrem pudrem. Czasem też do ciasta dodaje się rodzynki – dla dodatkowego smaku.

Prawdopodobnie przywędrowały tu z Niemiec, gdzie podawano je podczas Yule (Boże Narodzenie). Chociaż można je dostać o każdej porze roku, w zimie są wyjątkowo popularne.

Spróbujcie ich jak miejscowi – z filiżanką kawy.

Poffertjes

Oto kolejny znajomy produkt, który w Holandii zmienił się w sztukę. Na pewno znacie racuchy – wyobraźcie je sobie w wersji mini.

Narodziła się moda na małe, puszyste dyski. Sprzedawcy mają specjalne urządzenia z tuzinem płytkich otworów, w które nalewają żółte ciasto. Piecze się ono szybko, a proces przewracania ich na drugą stronę jest prawdziwą atrakcją. Za parę euro dostaniecie tacką z poffertjes posypanymi cukrem pudrem lub inną posypką.

Plotka mówi, że była to hostia w jednym z okolicznych klasztorów. Nikt nie wie na pewno. Spróbujcie ich w Amsterdamie lub na innych targach bożonarodzeniowych Europy.

Jak też inne kraje, znajdziecie w mieście różne słodycze. Ciasto jabłkowe jest zawsze pyszne, czasem serwowane ciepłe i z bitą śmietaną. Jabłka są w kawałkach co sprawia, że jecie zarówno owoc jak i ciasto.

Tompouce to rodzaj napoleonki. Wymyślił ją lokalny szef i nadał imię słynnego admirała, który był karłem. Pomiędzy dwiema warstwami ciasta francuskiego jest krem, a górę zdobi polewa i inne dodatki (czasem Holenderska flaga). Kiedy zaczynają być dekorowane na pomarańczowo wiadomo, że zbliża się Konigsday – święto narodowe z końca kwietnia.

Bossche bol też są popularne. To małe ptysie, gdzie skórką nie jest ciasto a czekolada. W zależności od tego, gdzie jesteście możecie zamówić do kawy różne smakołyki. Lub do miętowej herbaty! W Amsterdamie bardzo popularnym napojem są liście świeżej mięty zalane wątkiem.

Jenever

Historia mówi, że trunek ten używany był w klasztorach do celów medycznych. Nigdy jednak nie został nazwany wodą życia – jak wiele w Europie, podobnych mu napojów. Niedługo potem alchemik o imieniu Franciscus Sylvius de Bouve miał odkryć jenever. Być może korzystał z jakiejś tajemnej, mnisiej receptury?

Trunek zyskał renomę podczas poluzowania podatków na alkohol. Często porównywany jest do brytyjskiego ginu. Nazywa się go jego przodkiem. Podobieństwem jest to, że oba robione są z jałowca. Ale dojrzały jenever ma smak bardziej podobny do whisky. Proces destylacji jest też inny.

Nie macie wyboru jak tylko wyrobić sobie własną opinię. Zajrzyjcie do jednej z degustatorni lub baru. Według tradycji jenever powinien być lany po brzeg. Pierwszy łyk spijało się ze stołu, bez używania rąk. Serwuje się go na zimno lub – dla dojrzalszych wersji – w temperaturze pokojowej. Diabeł wymyślił też miks piwa i jenever – Przeczytacie o tym poniżej.

Holenderskie piwa

Piwo jest tak stare jak cywilizacja. Przez chwilę pili je wszyscy, łącznie z dziećmi. Woda była zanieczyszczona, a mleko się psuło.

W XVII wieku w Holandii było ponad 7oo browarów. Każde miasto miało swój. Dziś znacie wiele lokalnych marek (Heineken, Amstel, Grolsch, Bavaria, Brand, and Hertog Jan), ale spróbujcie wyrobów lokalnych. Może to być wycieczka sama w sobie.

W Amsterdamie możecie wybrać się do Heineken Experience lub do browaru, w którym oprowadzają. W mieście jest też festiwal piwa – czy też mnóstwo okazji do wzniesienia kufla.
Jeśli wolicie coś mniej tłocznego – idźcie do baru i zamówcie nazwę, której nie znacie. Do tego bitterballen i jesteście już tubylcem.

A jeśli czujecie się odważni spróbujcie łodzi podwodnej (w Polsce U-bot). Albo odlecicie na Marsa albo w ciemność… Piwo podawane jest ze szklaneczką jenever na dnie. Pijąc – mieszacie powoli dwa alkohole w nagrodę dostając trzeci – bardzo niebezpieczny.

Nie wierzycie? Próbujcie na własną odpowiedzialność.

 

 

Smacznego!