Top 10 rzeczy, za którymi tęsknię…
Paryz
Paryż… miasto, które kocham I nienawidzę jednocześnie. Kocham – bo mam tu przyjaciół, uwielbiam tutejsze widoki, historię i naleśniki (crepês). Z wielu powodów też go nie znoszę – szczególnie przez korki na obwodnicy Peripherique Nord – zawsze tamtędy wjeżdżaliśmy z wycieczką. Ja, moich 50-ciu turystów i milion samochodów wokół nas. Ale nawet wtedy, coś w tym było…
Za czym więc jeszcze można tęsknić w Paryżu?
Siedzenie w korku w autobusie
Tak, dobrze czytacie i czytaliście. Nienawidzę! Ale brakuje mi tego. Tego pierwszego widoku Paryża o poranku, Stadionu St. Denis i białej Bazyliki Sacre Coeur przebłyskującej między zabudowaniami.
Niestety, aby tego doświadczyć konieczny jest autobus lub samochód, więc umówmy się, że ten punkt jest traktowany jako zero. Choć z drugiej strony – w tym wszystkim chodzi o coś innego. Kojarzycie to uczucie w żołądku, kiedy rozpoczynacie swoją podróż. Narastającą euforię? Dopiero wyszliście z lotniska, pewnie zmęczeni. Ale wszystko znika, bo zbliża się TO!
Crêpes!
Zastanawiałam się nad kolejnością, ale naleśniki wygrały bardzo szybko. Zawsze czekałam na moje 5 minut przerwy lub na moje ulubione miejsce, gdzie mogłam złapać naleśnika z szynką i serem i rozkoszować się każdym kęsem. Francja to miejsce, gdzie smakują one najlepiej. Z ich powodu zaczęłam robić moje własne „wytrawne” wersje! Nawet kupiłam maszynę do robienia naleśników francuskich.
Jest jakaś magia w tym cieniutkim placku. Może i to fast-food, ale nawet zdrowy… Chyba, że dodacie mnóstwo pysznego sera lub nutelli.
Mówi się, że pochodzą z Bretanii – przynajmniej tutaj, we Francji (jest to produkt międzynarodowy, więc pewnie można by toczyć o niego wojny). Kiedyś rozprowadzano go drewnianą łyżką i tak pozostało. Dzisiaj co prawda jest dziwne T-kształtne urządzenie, ale naleśnik cały czas jest cienki. Dlaczego? Nie wiadomo. Słowo crêpes wywodzi się od słowa „crisp” – może więc cienki znaczył chrupki i tak im się skojarzyło?
Najczęściej jedzono je podczas święta Chendeleur – pierwszego dzień wiosny. Obecnie 2 Luty znany jest jako Dzień Crêpe’a (regionalnie, we Francji). My mamy naszą wersję – Tłusty Czwartek.
Notre Dame wiosną
Nie chodzi tutaj konkretnie o katedrę, ale raczej o jedno miejsce, z którego widok jest niesamowity. Większość z nas przybywa tutaj od frontu, ale fasada to tylko jedna strona. Znalazłam to miejsce dawno temu, jeszcze jako nastolatka, która oddzieliła się od grupy – „połazić”. Spacerując dookoła znalazłam maleńki skwer/park. Potem był most – Pont d’Archeveche. Stałam tam chwilę słuchając muzyki skrzypaczki lub akordeonisty – nie pamiętam już. Patrzyłam na Sekwanę, obróciłam się…
… i zobaczyłam Notre Dame taką, jakiej nigdy nie zaponę. Otuloną zielenią z tego mini-ogrodu, przez który przeszłam chwilę temu. Absyda i eleganckie, gotyckie łuki – wyrastające jakby z łąki. Drzewa wtedy kwitły – biało-różowymi kwiatami. Wiatr poruszał nimi i porywał płatki wirując nimi w powietrzu. Było to magiczne doświadczenie – ulotny czar natury, stary budynek i muzyka w tle.
Tym jest Katedra dla mnie. Most z kolei – jest dziś oblegany przez nowożeńców robiących sobie ślubne zdjęcia lub turystów z aparatami. Perspektywa na kościół jest naprawdę wyjątkowa.
„Łażenie” po Montmartre i lokalne kawiarnie
Pisząc Montmartre mam na myśli wzgórze i labirynt uliczek idących w górę i w dół. Miejsce urodzenia paryskiej bohemy, mekkę artystów, schronienie biedoty… Tyle rzeczy się tu wydarzyło poczynając od męczeńskiej śmierci Św. Denis a kończąc na Edith Piaf śpiewającej na tych ulicach – być może nawet obok domu Dalidy? Dziś musimy już sobie wyobrazić pola winorośli, którą tu wszędzie uprawiano, ludzi w ich małych kamiennych domkach, wiatraki dookoła.
Dzisiaj wszędzie są sklepy i mansardowe kamienice, Moulin de la Galette z obrazu Renoira też się znajdzie, linie kamienic za rogiem czy postać mężczyzny wychodzącego ze ściany obok nich. Dużo jest sklepów z pamiątkami, galerie Picassa i Dali’ego na ukrytym skwerze… można by tak wymieniać i wymieniać: widoki, zapachy, smaki…
Aż trzeba usiąść, aby to wszystko przetrawić! Dla mnie jest to doskonała okazja, żeby wypróbować kolejną kawiarnię, w której mnie jeszcze nie było. Zjeść croque-monsieur lub sałatkę z kozim serem. Lub po prostu wypić kawę, patrzą się na ”teatr życia” jak to mówią.
Wyszukiwanie pamiątek przy Placu Św. Michała
Jest takie miejsce w Dzielnicy Łacińskiej, blisko rzeki. Kwadrat zabudowań wyznaczony przez ulicę, który łatwo pominąć będąc zapatrzonym na zabytki dookoła was. W Paryżu mnóstwo jest innych miejsc na kupowanie pamiątek, dlaczego więc to?
Tutaj wszystko jest ściśnięte razem – jak mini-souk! Macie sklepy z pamiątkami oczywiście. Restauracje i bary z fast-foodem w dobrych cenach i z dobrym międzynarodowym jedzeniem. Parę ukrytych ciekawostek – jak kopia portretu Marii Ostrobramskiej czy Muzeum Cluny. I księgarnie! – których jeszcze więcej jest głębiej w Dzielnicy Łacińskiej, gdyż tam jest teren Sorbony.
Okolica ma tyle do zaoferowania, aż trudno wybrać. Podczas każdej wizyty w Paryżu staram się tu podejść i znaleźć coś nowego. Nigdy nie wychodzę z pustymi rękami.
Francuskie słodycze
Oglądanie wystaw piekarni i ciastkarni jest jak patrzenie na maleńkie arcydzieła lub biżuterię. Kolory są tak żywe, owoce połyskują, ciasto obiecuje najróżniejsze stopnie chrupkości – tylko patrząc na nie czuć jak będą smakowały. Na pewno znajdziecie swoje ulubione! Moje to millefeuille – rodzaj napoleonki, ale naprawdę! – z tysiącem warstw kruchego francuskiego ciasta (mille = 1000). Krem w środku też jest inny – bardziej budyniowy, gęsty, z dużą ilością wanilii. 3 warstwy ciasta i dwie kremu wystarczą, aby rozśpiewały się dla mnie chóry anielskie. A z kawą…
Możecie też spróbować wejść do Angeliny na Rue de Rivoli – tylko jeśli macie trochę czasu. Serwują tu najlepszą gorącą czekoladę w mieście (choć z drugiej strony – może jest taka dobra, bo inaczej nie wypada przy tej cenie). Można też zakupić czekoladki w różnych smakach. Kawa jest wspaniała a wystrój wnętrz zabiera was do Belle Epoque. Jedyny problem to wieczne kolejki żeby tam usiąść – rezerwacje są na porządku dziennym.
Inną opcją są lody Berthillon. Można je znaleźć w różnych miejscach, ale najłatwiej chyba będzie na Wyspie Świętego Ludwika. Maja ten wyjątkowy, lekki smak – tak inny od ciężkich od śmietany innych lodów. Jedyne z czym mogę to porównać to wyrób włoski lub z pewnej kawiarni w Gdyni-Orłowie. Berthillon boule de glace potrafią też mieć różne smaki – jogurt lub marakuja (wiecie, że nazywa się ona tak naprawdę męczennica jadalna?!). Czasem kawiarnie wymyślają takie cuda, ale głównie w sezonie turystycznym.
Region Tuilleries
Jak tylko spojrzycie na mapę zauważycie, ile tam jest do odkrycia.
Jest Muzeum Luwru ze swoją piramidą połyskującą w słońcu. Razem z setkami osób robiącymi jej zdjęcie i jeszcze większą ilością chodzących pod nią.
Jest Arc de Carousell z malutkim bistro na kółkach stojącym obok (za moich czasów była to kawiarnia Paul). Jest to dobry punkt do podziwiania piramidy. I jeszcze lepszy, jeśli chcecie zobaczyć tę odwróconą – wystarczy zejść schodami w dół i powspominać Kod Leonarda da Vinci.
Są Ogrody Tuilleries za waszymi plecami. Prowadzą one do Placu Zgody (Place Concorde) a po drodze mija się małe stawy-fontanny, na których dzieci puszczają łódki. Tylko kawałek dzieli was od słynnego obelisku z Egiptu. Zawsze, gdy się na niego patrzę myślę o moich dwóch ulubionych Francuzach – Asterix’ie i Obelix’ie i o tym jaki zabawny jest język, którym się posługujemy. Taki nawyk…
Jest ulica Rivoli – tętniąca życiem, odgłosami i tłumami. Pełna restauracji, bistro, hoteli i sklepów z pamiątkami…
… z samotną postacią Joanny D’Arc na koniu, której nikt nie zauważa.
Jest Opera ukryta za tą ulicą i Plac Vendome na którym zmarł Chopin. Jest Palais Royale, gdzie Richelieu opatentował widelec. Jest też cała masa „błotnistych” ulic z „Dwanaścioro z Paryża” autorstwa Tima Willocksa. Jest też spokój i poczucie bezczasowości w Ogrodach. Tam, na ruinie Pałacu Tuilleries, jest coś o czym mogłoby wam się nie śnić w tak żywym miejscu. Odpoczynek i wytchnienie – nawet jeśli macie tylko 5 minut.
Czegóż więcej można chcieć, gdy świat goni dalej, zaraz obok was.
Ogrody Wersalu
Nie żebym przepadała za ogrodami, ale w niewielkich komnatach Wersalu jest po prostu zbyt mało miejsca na te tłumy. Jak więc w pełni docenić ten wspaniały twór z pałacem wielkości 67000 metrów kwadratowych, ale areałem pałacowym wielkości 8 milionów metrów kwadratowych (rekord światowy).
Jest niesamowity – nietrudno wyobrazić sobie mieszkanie w tych pokojach, ociekających złotem rokoka i cieszących oko gobelinami. Może nawet wyobrażacie sobie, że jesteście potomkiem Napoleona, który koronuje Józefinę. Cesarz żegna was, gdy schodzicie ostatnimi schodami prowadzącymi ku wyjścia z budynku.
Wnętrza zawsze wywoływały u mnie syndrom Stendhalla. Ogrody były lżejsze. Pośród żywopłotów i ukrytych figur czułam się lepiej. Małe pałacyki – Trianony były jak wyspy do których mogłam się zbliżyć, ale nie musiałam. Tak łatwo byłoby tam zostać. Czemu też nie usiąść na schodach pałacowych i patrzeć się przez fontannę Latony na rozległe baseny, na których król pływał swoimi łódkami. I jeszcze dalej – ku polom i lasom cały czas należących do domeny królewskiej.
Ogrody sprawiają, że człowiek odseparowuje się od pracy dnia codziennego. Z całą tą przestrzenią wokoło można zrobić wszystko. Być może właśnie dlatego król się tu przeprowadził. Może chciał uciec od korony… bądź upewnić się, że wszyscy ją widzą.
Pałac Chaillot
Oczywiście chodzi tutaj zarówno o pałac jak i jego spektakularne otoczenie.
Z uwagi na zainteresowania – zakochałam się w muzeach, które są w środku: architektury oraz wojen i taktyki morskiej. Odwiedzałam je parokrotnie w wolnym czasie i wciąż chętnie bym tam wróciła. Jeśli też lubicie te tematy – pamiętajcie, że w poniedziałki muzea we Francji są zamknięte.
Mały plac pomiędzy skrzydłami pałacu jest moim miejscem na czekanie na turystów, kiedy odwiedzają Wieżę Eiffela. Łapię crêpa w budach przy ulicy i siadam sobie pomiędzy figurami kobiet z brązu. Rewelacyjna perspektywa na Wieżę – polecam.
Drugi z moich spotów to Ogrody Warszawskie pod moimi stopami. Po pierwsze są tam ławki – a te trudno znaleźć w Paryżu. Jest zieleń, woda strzelająca z armat-fontann, konie karuzeli kręcące się w kółko, hałas ulicy i Akwarium ukryte między drzewami. Jest idealnie…
Być może przyjdziecie tutaj jako do śladu Polski w Paryżu. Ale zobaczycie, że jest tu… Trudno powiedzieć – są widoki, odpoczynek, jedzenie i atrakcje turystyczne. Jest to miejsce, które wszyscy odwiedzają, ale niewielu zatrzymuje się, żeby naprawdę je docenić.
Proszę – zróbcie to. Zajrzyjcie tu pomiędzy Wieżą, Rejsem po Sekwanie i zdjęciami Pałacu Chaillot. Warto!
Muzyka ulic i metra
Sądzę, że to w Paryżu zerknęłam się z nimi pierwszy raz. Z ulicznymi artystami i ich instrumentami. Chyba nie ma na świecie miejsca, gdzie występują tak licznie i w tylu wariacjach. Do nudnego metra wnoszą odrobinę radości. Witają nas w korytarzach, gdy opuszczamy pociąg i kierujemy się ku światłu dziennemu. Tylu z nich stoi na ulicach. Sami lub w grupach, grając kawałki smutne, romantyczne lub wesołe… Niektórzy beznadziejni, inni genialni – być może na drodze by stać się kolejną Edith Piaf. Starzy, młodzi, dzieci. Akordeon – instrument Francji, skrzypce – to najbardziej popularne z ich instrumentów. Gitara też się zdarzy, choć więcej jej w Hiszpanii.
Wszyscy czynią Paryż miejscem wyjątkowym. Dodają tła naszym wspomnieniom, kiedy nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Nie ważne, gdzie jestem, gdy słyszę ich muzykę zawsze wpierw myślę o Paryżu. Potem cieszę się chwilą, z sekundową przerwą na rozmyślanie o Barcelonie – ale to już inna historia.
Uliczni artyści – są naprawdę wyjątkowi