Status: 2 jednostki po 24-godzinnej podróży samolotem przez 6 stref czasowych
Czas: 7 rano następnego dnia (8 sierpnia 2019)
Cel główny: Kawa, wybaczcie – KAWA!!!
Cel drugorzędny: dostać się do pracy, znaleźć mieszkanie
P
lan był więc jasny. Damian do pracy, ja rozglądam się po regionach, w których chcielibyśmy mieszkać. W końcu już przeglądaliśmy jakieś ogłoszenia, ale zobaczenie okolicy na google maps, a zobaczenie okolicy na własne oczy to dwie różne sprawy.
Hotel – wykupiony na 10 dni – był zawsze tam… na swoim miejscu… oaza bezpieczeństwa na obcej ziemi. Stwierdziliśmy, że tyle wystarczy. Ostatnio znaleźliśmy mieszkanie w przeciągu tygodnia… HK jest trochę dalej, inni ludzie… damy temu ciut więcej czasu.
Zanim przejdziemy do „przygód kilka w oglądaniu mieszkań” ważne jest powiedzieć, że dla Europejczyka Hong Kong jest kompletnie innym światem. Cudownym z jednej strony, a kompletnie obcym z drugiej. Jest się oczarowanym prostotą życia tutejszych ludzi (tak! Mimo tej całej technologii), dostępnością wszystkiego, wcale nie wysokimi cenami (jeszcze poruszymy tę kwestię), mnogością wszystkiego i tym, że wszędzie jest tak kolorowo.
Nie wiem, ile razy w myślach przyrównałam stosunki handlowe panujące w HK do Polski lat 90tych. Nie miałam wtedy wiele lat, ale filmy z tamtych czasów pokazują ludzi bliskich sobie i jednocześnie dalekich. Wiedzących, gdzie pójść i z kim porozmawiać i macających pomidory na ulicznych straganach. Może to tylko moje wyobrażenie. A może ten rozgardiasz, czy też początkowe jego wrażenie, było po prostu przeurocze. Faktem jednak jest, że patrząc się na świat dookoła mnie, do głowy pchały mi się obrazki z filmów i opowieści z tamtych lat. Zabawne, czego nie wymyśli mózg, żeby poczuć się lepiej.
Z drugiej strony tenże Europejczyk trafia do miejsca, gdzie poziom jest w pionie, budynki 2 piętrowe są na wymarciu, a drzewa trzeba szukać z mapą. Nie sposób opisać „betonowej dżungli”. Nie da rady oddać w słowach tego, że w jednym poziomie jadą auta, w drugim i trzecim idą ludzie, a w czwartym jedzie metro. Trzeba przeżyć brak orientacji w terenie, gdyż na początku wszystkie budynki są takie same, a wujek google szaleje, kiedy sygnał odbija się od wieżowców. Zadziwia fakt, że po chodnikach nikt nie chodzi. Zabawne jest, że wszyscy używają wind i schodów ruchomych zamiast zwykłych. I to tylko te najbardziej oczywiste spostrzeżenia.
Nie, nie sposób oddać zagubienia, które czai się w cieniach serca i tylko czeka na moment, kiedy ekscytacja i brawura opadną. Oczywiście, zanim opadną, już znamy dane miejsce. Ale przez ten cały czas wiemy, że gdzieś tam, głęboko, ONO się czai… Dlatego idziemy powoli, dlatego patrzymy wszędzie dookoła, dlatego chłoniemy każdy metr wokół nas niczym gąbka, by w odmętach snu przetrawić to jak 2letnie dziecko, które dopiero poznaje świat.
Z każdym dniem coś do mnie docierało, ale już teraz mogę to zreasumować.
Bo to takie proste:
– droga dla samochodu – głośno, spaliny, gorąc
– droga dla pieszych – klima, brak przejść dla pieszych = szybciej, ładne widoki – bo z góry… i sklepy – tony sklepów, gdyż ścieżki piesze wiodą tutaj przez budynki, w których porobili centra handlowe.
I z każdym dniem sierpniowego upału i wilgoci doceniałam te subtelności. Bo po co drogą?! – przejdę 200 m i będę spocona jak mysz. A tak, może dalej, ale wygodnie jak w limuzynie. Przestałam się też śmiać z użycia wind i schodów ruchomych. I cieszyłam się, że przyjechaliśmy w tym piekielnym sierpniu, bo jak to przeżyjemy, to już gorzej nie będzie. Jeden poziom po schodach w górę odbierał mi dech, jak wtedy, kiedy byłam w stacji narciarskiej 2500 m n.p.m. Schodząc w dół za to – zaczęły mnie boleć kolana! W HK nie słyszeli chyba o czymś takim jak ergonomiczny i jednakowy wymiar stopnia, o nie!
Jet lag i limity organizmu w innym środowisku – szalone kombo!
Koszmar życia w blokach… Niestety… Jak mówiłam mieliśmy kilka miejsc na liście, w których chcieliśmy mieszkać.
Moje początkowe zadanie było proste – przejechać się tam i zobaczyć CZY warto tam mieszkać. Czy jest gdzie wyjść i połazić? Czy jest „przestrzeń” jak to określiliśmy. Czy jest gdzie „usiąść na ławeczce” i napić się kawy (nie ma, jakby co. Nie ma naszych europejskich kawiarni i ekspresu na kółkach na bulwarze w Gdyni).
Ale powoli, lista pustoszała. Potencjalnie fajne (czytaj taniawe) mieszkania były w miejscach otoczonych przez bloki, bądź z parkiem wielkości główki od szpilki. Później… w miarę oglądania mieszkań, doszliśmy do wniosku, że tego właśnie nie chcemy. Nieważne jest mieszkanie, ważne, czy będziemy mieli czym oddychać dookoła. A z tym zaczynał być problem. Nawet wieczorami w hotelu, gdy chcieliśmy gdzieś wyjść…
Nie było nic, tylko beton, ściany i odległa czerń nieba, gdzie nie dojrzysz gwiazdy przez światła dookoła…