zjeść czy nie… oto jest pytanie
czego spróbować w Edynburgu
Zjeść albo nie… jaka jest odpowiedź?
Co na śniadanie? – Owsianka – Bacon Butty – Haggis i czarny pudding – Scotch Brotch i inne zupy – Wędzone rybki oraz fish & chips – Pies and Shortcrust Rolls – Deep fried Mars Bar – Cranachan – Edynburskie kamienie, fudge i polskie krówki – Shortbread – Ciekawostki gastronomiczne Edynburga
Co na śniadanie?
Podróżując po Szkocji na pewno będziecie mieli okazję popróbować śniadań! Reszta może się skończyć na szybkich przekąskach, bo okolica jest zbyt ciekawa.
Jeśli o śniadaniu angielskim mówi się, że jest pożywne, to szkockie pozwoli nam dojść piechotą na księżyc. Człowiek za każdym razem obiecuje sobie, że nie zje wszystkiego a i tak kończy z pustym talerzem.
Przed wami ląduje bowiem ekspresja artystyczna kucharza. Zapiekane pomidorki koktajlowe z zielenią sałaty dla kontrastu lub pieczarki. Hash brow czyli zapiekany placuszek ziemniaczany. Do tego jajka w formie w jakiej sobie zażyczycie – jajecznica lub sadzone. Kiełbaski i smażony boczek sprawiają, że ślina zaczyna napływać do ust, a dziwny czarny krążek przypomina kaszankę – jest to black pudding (a jest jeszcze wersja biała, czasami można dostać dwie). Nie zapominajmy o tostach z masełkiem i odrobinie zdrowego białka – fasolce w sosie pomidorowym.
Niby dostajemy po średnim kąsku wszystkiego, ale ilość powala… a różnorodność zadowala. Polecam próbować w różnych miejscach – wariacje mogą być ciekawe.
Inną śniadaniową opcją, która może was zainteresować są benedyktyńskie jajka (Benedict eggs). Jedynym problemem jaki mam z tym daniem jest obecność sosu holenderskiego. Nie zrozumcie mnie źle – mix majonezowy z cytrynką i przyprawami jest pyszny – ale jest go dużo, dużo za dużo. Na szczęście można się go łatwo pozbyć i zostawić tylko taką ilość, na jaką mamy ochotę.
Na jedne połówce bułki lub dwóch dostajecie warstwy pyszności. Warzywa, jajko po wiedeńsku, boczek lub łosoś wędzony. Proste, acz wspaniałe. Czasami tą bazę produktów kucharz urozmaici jakimś swoim pomysłem. Jedno jest jednak pewne – pełny żołądek gwarantowany.
Danie to wymyślono podobno na Manhatannie, nie ma wiec z Edynburgiem wiele wspólnego. No może poza tym, że wielu Szkotów wyemigrowało do Ameryki – możemy więc wierzyć, że któryś z nich przywiózł je z powrotem do swojego rodzinnego kraju.
Owsianka
Ludwik XIV, Król Słońce z Francji, podobno kochał jeść. Podobno po jego śmierci okazało się, że jego żołądek jest znacznie większy niż normalnie, tak samo jak długość jelit! Czy to on cierpiał na zatwardzenie, czy inny król, o którym wspomina Outlander – niewiadomo. Wiadome jest jednak, że faktycznie polecano francuskim królom jedzenie owsianki na rozruszanie jelit.
Jaki ma to związek ze Szkocją? Tylko taki, że je się tutaj owsiankę prawie codziennie. Historycznie – tak jak i inne dania – było to jedzenie dla biednych. Ale tak jak u nas w Polsce kasza ustąpiła miejsca ziemniakom (by teraz wracać jak BIO), tak w Szkocji nic podobnego się nie stało. Owsiankę lubili, lubią i jeść będą. I brawo!
Bacon butty czyli buła z boczkiem
Nie jest to być może nic wytwornego, ale jest to coś wyjątkowo szkockiego i domowego. Królują tam dwa smaki – puszystej szkockiej bułki i pysznego, chrupiącego boczku w dużych ilościach.
I nic więcej, żadnej filozofii i zbędnych dodatków.
Bacon butty widziałam jedynie w poniektórych piekarniach, z reguły o poranku. Poza tym był to typowy produkt śniadaniowy, który koleżanka przynosiła do pracy, kiedy mieliśmy wczesną zmianę.
Prostota też ma swój wyjątkowy urok – jeśli się więc wam uda – spróbujcie.
Haggis i czarny pudding
Zacznijmy od tego, że te dwa produkty są absolutnie i całkowicie różne. I mówię tak dlatego, ponieważ chciałabym jeszcze pojechać do Szkocji. Ale pochodząc z Polski mam na nie po cichu inne określenie, aczkolwiek jedno – kaszanka.
Oczywiście tak jak u nas kaszanek jest wiele, tak i w Edynburgu możecie spotkać się z różnymi odmianami. Zależy co jest w środku, w jakich proporcjach, jak mocno doprawione… Doprecyzujmy więc te dwa główne typy:
Haggis to mieszanka zwierzęcych podrobów i mięsa, połączona z płatkami owsianymi i przyprawami. Włożona do owczego żołądka i gotowana przez dłuższy czas. Jest ona bardziej sucha niż zwykłą kaszanka, mniej jest w niej też tłuszczu. Wersja sklepowa smakuje jednak doskonale przygotowana jak nasza kaszanka – z cebulką i duszona na patelni. Kłóci się to jednak z założeniami – prawdziwy haggis powinien być gotowany.
Najbardziej tradycyjna szkocka wersja to Haggis, Neeps&Tatties – czyli haggis z puree z rzepy i puree z ziemniaków (coraz częściej z sosem z whisky). Przygotowywany jest na najróżniejsze sposoby od horyzontalnych po wertykalne i nie ma nic bardziej szkockiego od tego dania. Jest ono popularne od wieków.
Kiedyś Szkoci naśmiewali się z turystów, którzy przyjeżdżali szukać haggis. Otóż ktoś gdzieś kiedyś powiedział, że jest to zwierzątko przypominające świstaka, które żyje w Highlands i nie lubi biegać w dół, bo ma krótkie przednie łapki. Widzę już wasze miny… Jeśli chcecie zobaczyć tego haggisa musicie udać się na parter (nie licząc wejścia) National Museum of Scotland.
Jeśli nie, a macie ochotę na bardziej „uliczną wersję” to polecam pieczone ziemniaki z haggisem. Na królewskiej Mili są wręcz knajpki poświęcone Baked Potatoes – dostaniecie w nich pokaźnego ziemniaka z masełkiem, przekrojonego na pół, z włożoną do środka górą dobrze przyprawionego haggisu. Mniam!
Ci, którzy sądzą, że haggis może być za bardzo krwisty, niech nie czytają dalej. Wiadomo, że do dobrej kaszanki dodaje się krwi – black pudding może być więc bliższy naszemu polskiemu produktowi. Choć ciekawostką jest, że występuje tutaj w wersji białej i czarnej. Tradycyjnie „kiełbaska” taka krojona jest na krążki, które się zasmaża i podaje na śniadanie. W smaku naprawdę przypomina nasze danie, chociaż jest w nim zdecydowanie mniej płatków owsianych niż w haggisie.
Zdaję sobie sprawę, że mogą to czytać przeciwnicy kaszanki, ale polecam spróbować obydwu – puddingu tradycyjnie, na śniadanie a haggisu na lunch. Żaby we Francji też kiedyś były jedzeniem biedoty, a zobaczcie jakie są teraz drogie i rozchwytywane! Kto wie jakież to doznanie smakowe może wam uciec sprzed nosa…
Tylko pamiętajcie!
Haggis zawsze łapiemy goniąc go w dół zbocza!!!
Szkocki broth i inne zupy
Scotch broth jest kolejnym daniem z czasów głodu – kiedy to jeden posiłek musiał starczyć nam na cały dzień, a w zimie dodatkowo rozgrzać. Mimo, że określenie broth mówi nam bardziej o rosole, zupa ta jest podobna do gulaszu. Cały czas jest niezwykle popularna w każdym zakątku Szkocji.
W najprostszym skrócie jest to rosół z kawałkami warzyw sezonowych i mięsa, zagęszczany jęczmieniem, fasolą, soczewicą (co pod ręką). Oczywiście można go dostać w różnych wariacjach z uwagi na tę sezonowość, ale też na wybór mięsa. Całość pokrojona jest w kawałki, których mieszanka zmieści się łatwo na łyżce. Gotowana jest na rosole z mięsa które dodajemy, z kurczaka bądź z warzyw. Można zagryźć chlebem lub nie. Jak widać opcji jest mnóstwo.
Możecie być pewni, że najecie się taką miseczką i z werwą pójdziecie dalej zwiedzać. W Edynburgu często można ją dostać na lunch, szczególnie w zimie, kiedy trzeba się rozgrzać.
Cullen skink brzmi co prawda tak, jakby był częścią głupiej rymowanki albo czymś co najmniej nieapetycznym, ale warto go spróbować. Jest to zupa rybna z porem i ziemniakami. Główne skrzypce gra tam bardzo popularny w Szkocji, wędzony łupacz (haddock).
Całość jest wyjątkową kompozycją gryzącego w podniebienie poru, rozpływającego się w ustach ziemniaka, kremowego smaku i wędzonej ryby.
Uboższą wersją powyższej jest Potato Leek Soup, czyli zupa z ziemniaków i pora. Nic prostszego – ot! Zupa krem. Niemniej uwierz czytelniku, że to połączenie warzyw, ziół i pieprzu może być niezrównane. Jest to też jedna z najprostszych zup jakie można przygotować w domu (dodając jeszcze więcej ziół) i cieszyć się okruchami Szkocji w Polsce.
Wędzone rybki oraz fish and chips
Pamiętajcie, że będąc w Edynburgu jesteście w mieście portowym. Cała Szkocja może się poszczycić wspaniałymi rybami i owocami morza przygotowywanymi na najróżniejsze sposoby: zupy, dania główne, wędzonki.
Pomijając świeże produkty, w sklepie najłatwiej o ryby wędzone. Lokalny łosoś jest perfekcyjny, a jeśli uda wam się spróbować wędzonek z Arbroath (Arbroath Smokies) będziecie zachwyceni. Najlepsze sklepy z wędzonymi rybami są w Leith – co oczywiste, w końcu tam jest port.
W ramach fast-food’u króluje oczywiście fish&chips z popularnego w Szkocji łupacza (haddock). Chociaż można go dostać w różnych miejscach miasta – najsmaczniejszy jest podobno w Leith i Portobello.
Pies and Shortcrust Rolls
Jeśli ktoś ma ochotę na szybką przekąskę to dostanie ją praktycznie w każdym miejscu. Kiedy w Edynburgu nie ma się czasu na śniadanie i biegnie się do pracy – Gregg’s lub inne „bistro” jest naszym ratunkiem. Wpadamy do środka, chwytamy coś na szybko, na ciepło lub zimno, i mamy energie aż do lunchu. A potem powtórka.
Szkocki pie to babeczka z kruchego ciasta z mięsnym farszem w środku. Ten typowy – to oczywiście z wołowiną Angus. Tak szalenie popularny, że wersję domową można zakupić w każdym sklepie spożywczym. Potem piekarnik, 15 minut i niebo w gębie. Obfitują w nie też sklepy rzeźnickie – ale w tym wypadku trzeba wpierw taki znaleźć.
Shortcrust Rolls to ciasto francuskie z dobrocią wewnątrz. W różnych kształtach, które czasem mówią nam wręcz co znajdziemy w środku. I tak wydłużony kształt wskazuje na kiełbaskę. Jeśli przypomina pieróg może to być wieprzowina na słodko lub warzywa. Prostokątne cuda należy jednak czytać – możliwości jest mnóstwo.
A na Farmer’s Market – jeszcze lepszy wybór! Zamiast tego co może wam przypominać fast-food dostajecie roladkę z mięsnym farszem w środku. Kiedy znalazłam coś takiego na targu pod zamkiem – stałam się stałym, cotygodniowym bywalcem. Obok takiej dawki mięsa, nie można bowiem przejść obojętnie.
Deep fried Mars Bar
Aż ciarki mnie przechodzą na myśl, że i o tym wypada napisać. No bo być może ktoś będzie chciał spróbować. Ta bomba kaloryczna została przeze mnie zakupiona w celach degustacyjnych i okazała się zbyt… ZBYT!
Wyobraźcie sobie bowiem baton mars zanurzony w cieście i smażony na głębokim tłuszczu. Rozumiem zamiłowanie Szkotów do smażenia na głębokim tłuszczu, naprawdę! Ale preferuję słone rzeczy przygotowane w ten sposób.
Wracając do tematu – Smażony Mars Bar – tylko dla najodważniejszych! W jego poszukiwaniu wystarczy pójść na Grassmarket i w okolice Candlemaker Row.
Cranachan
Cranachan z kolei, jest czymś co polecam z wykrzyknikiem. Co prawda śmietana w kupnych deserach przyprawia o zawał, ale można znaleźć/lub zrobić wersję light. Poza tym melanż płatków owsianych/lub kruszonki owsianej, malin, śmietany i whisky jest czymś absolutnie doskonałym.
Kiedyś jadło się go podczas celebracji płodów rolnych. Każdy element tego deseru wyrażał Szkocję – czy to owies, który zapewniał im przetrwanie, czy to krowy, od których było mleko na śmietanę (i nie tylko). Czy to maliny, które przynosiły radość, kiedy już były dostępne. Nie mogło też zabraknąć whisky – „wody życia” mieszkańców.
Edynburskie kamienie, fudge, tabliczki i polskie krówki
Tyleż określeń dla jednego typu pyszności. Nie, nie jest to typowa polska krówka. Nasza wersja jest bardziej twardawa i krucha w środku lub ciągnąca. Wersja szkocka jest krucha lub miękka – w zależności od tego czy została zrobiona 5 minut temu, czy przeleżała na stole przez noc (jeśli w ogóle dała radę). Niemniej w założeniu jest to jeden typ słodyczy – w odsłonie Edynburskiej występujący w najróżniejszych smakach i z różnymi dodatkami.
Można zakupić wersję turystyczną, klasyczną w smaku i ładnie zapakowaną. Jakżeby inaczej – Royal Mile jest ich pełna.
Można też zakupić wersję rozszerzoną, aczkolwiek nie będzie ona hermetycznie zamknięta. W Edynburgu są dwie Fudge Kitchen – miejsca, które wyrabiają słodycze na miejscu i sprzedają na wagę. O tyleż warte uwagi, że czasem można zobaczyć jak produkt jest wyrabiany. Obie dają też nam możliwość degustacji produktów – ale nie próbujcie za dużo, bo wykupicie cały sklep!
Tabliczki pakowane w folię można też zakupić na Farmer’s Market (odbywa się na Grassmarket i na parkingu pod zamkiem – ulica Castle Terrace).
Chociaż jest to akapit o fudge to szczerze polecam wam te targowiska. Można tam znaleźć dużo lokalnych, szkockich pyszności. Poza tym nie sprzedają tylko jedzenia, ale też produkty rękodzielnicze. Na pewno warto zajrzeć, chociażby po drodze gdzieś indziej. Uwaga! – ten pod zamkiem otwarty jest tylko w soboty od rana do okolic 13-14. Na Grassmarket – teoretycznie sobota, do popołudnia (aczkolwiek czasem ich tam nie widziałam).
W mieście są też inne podobne markety. Kliknijcie link do strony, która da Wam ich nazwy i przybliżony czas, kiedy można je spotkać.
Shortbread
Dziwna nazwa a ciastko maślane. Naprawdę nie ma tu większej filozofii poza faktem, że prawdziwy shortbread jest na maśle, bez żadnych tłuszczów roślinnych.
Wspominam o nich, gdyż w różnych kształtach i odsłonach opakowania są sprzedawane jako pamiątka turystyczna. Nie ma też się co dziwić. Pod kątem zastosowania turystycznego jest tu bardzo dużo opcji.
Poza tym shortbread jest typowym ciastkiem w Szkocji (chociaż też i w Anglii) – wersję normalną można więc dostać w cukierniach, zaraz obok równie kochanych kruchych ciastek z owocami. Podobno tutaj też się narodził, w biedzie oczywiście. Stał się też szybko przywilejem, wkrótce pieczonym na specjalne okazje. Istniała wręcz tradycja, w której łamano ciastko nad głową panny młodej, kiedy miała przekroczyć prób swojego nowego domu. Popularyzację ciasteczka przypisuje się Marii Królowej Szkotów, która w nich bardzo zasmakowała – i tak też obecnie pieczone są na całym świecie.
Jeśli już chcecie spróbować – polecam z czarną kawą – ciastko posłuży wam do jej osłodzenia.
Ciekawostki gastronomiczne Edynburga
Każdy kraj ma swoje ulubione dania, a każdy naród gust i przyzwyczajenia.
Jak w większości przypadków – to co jest naszą narodową kuchnią wywodzi się z przeszłości i z warunków geograficznych. W tym przypadku zimno Szkocji skutkuje jedzeniem pożywnym i kalorycznym.
Stąd być może te ciekawostki, którymi zajadają się mieszkańcy Edynburga. Ale zanim do nich dojdziemy – zerknijmy na kuchnię znad Morza Śródziemnego.
Po Pierwszej a potem po Drugiej Wojnie Światowej Edynburg był celem imigracji z Włoch. W poszukiwaniu lepszego bytu niż na „bucie”, przybywano tutaj do pracy i starano sobie ułożyć życie. Dzisiaj widać tego następstwa – Edynburg ma bardzo dużo włoskich restauracji. Prawdziwych – gdyż włoskie jest wszystko od kucharza po oliwę. Jednakże pierwsze co przynosiło Włochom zyski – to lody! Ich receptura, jakość i smak zawładnęły umysłami mieszkańców – z obwoźnych aut lody przeszły do kawiarni. Dzisiaj lody mamy wszędzie, ale nie wszystkie są włoskie. Na pewno wyróżnia je wielorakość smaków, a jak dobrze trafimy – również jakość.
Z mojego pobytu w Edynburgu wspominam najbardziej dwie lodziarnie, choć na pewno jest ich więcej – Mary’s Milk Bar na Grassmarket oraz Affogato na Queensberry Street.
Ze sklepowych słodkości batony i bomby firmy Tunnock mogą rzucić się wam w oczy. Srebrno czerwone sreberko jest zawsze gdzieś przy kasie, pod ręką. Tak też karmelowy baton przypomina melanż wafelka i batonu. Z kolei Tunnock teacake to piankowa bomba ułożona na ciasteczku i oblana czekoladą (przypomina nasze ciepłe lody. Tylko kształt inny). Występują też w wersjach innych firm i są częstym łakociem w codziennym życiu Szkotów (w szczególności, kiedy jest jakaś okazja).
Oczywiście jest tego dużo więcej, wystarczy pójść do sklepu, ale bardziej polecałabym wam raczej ciasta domowej roboty – przykładowo w kawiarni Southern Cross Cafe na Cockburn Street (przy Mili). Bez kryptoreklamy – bo ciasta są wszędzie – ale tutaj są na wystawie (nie sposób nie zauważyć), są przepieeeekne, i czemu by nie zajrzeć. Szkoci mają już wiekową wręcz smykałkę do ciast kruchych, z owocami (Dundee Cake albo Black Bun) i babko-podobnych. Nie brak też aktualizacji – jak domowej roboty Oreo Cake, które kiedyś ktoś przyniósł do pracy. Polecam więc dać szansę prawdziwym wypiekom, a nie sklepowym substytutom.
A skoro o ciekawostkach i wypiekach mowa – koniecznie spróbujcie słodkości z Christmas Market, czy popatrzcie na babeczkowe twory, np.: Bibi Bakery w New Town (popatrzcie, bo ceny są adekwatne do arcydzieła artystycznego).
Starczy słodyczy – przejdźmy do czegoś na słono.
Czymś co pokochali Szkoci, a co pochodzi z Ameryki, jest pulled pork/beef. Można to opisać jako soczystą pieczeń, którą rozdrobniono widelcem. Podawana jest w różnych odmianach, ale w Edynburgu słynie z tego jedna sieć – Oink. Uwierzcie – takiej kanapki, jeszcze nie jedliście.
A skoro o kanapkach mowa to mała dygresja. Wiem, że to banał, który dostaniemy na każdym lotnisku. Niemniej ich świeżość i wielowarstwowość zasługują w tym mieście na uznanie. Cena też jest przyzwoita. Najlepsze kanapki na ciepło bądź zimno dostaniemy w regionach uniwersyteckich – jest to bowiem tani, pyszny i sycący produkt uwielbiany przez uczących się.