Trzech jeźdźców… pióra

kim dla Edybnurga był RObert Burns i Walter Scott

J

     est parę nazwisk, które będzą za wami chodziły w Edynburgu. Ponieważ miasto jest również Miastem Literatury UNESCO, powinniście być przygotowani na to, że wśród nich będą pisarze. A pochodzą oni z różnych czasów i kształtowali dzieje zarówno Wielkiej Brytanii, jak i świata. Tak – świata, ponieważ niektóre z ich dzieł są międzynarodowe:

  • James M.Barrie, który mieszkał w Nowym Mieście i studiował na lokalnym uniwersytecie napisał Piotrusia Pana
  • Arthur Conan Doyle – urodzony i wychowany w Edynburgu, stworzył postać Szerloka Holmesa, bazując ją podobno na jednym ze swoich profesorów medycyny

Są to tylko przykłady. Kiedy przyjechałam do Edynburga nic nie wiedziałam… Później chodziłam po tych samych ścieżkach, którymi kroczyli pisarze, patrząc się na te same miejsca. Potem zrozumiałam obrazy, które kształtowali w swoich historiach…

A Edynburg uwielbia dobrze opowiedzianą historię (ma nawet centrum legend – Storytelling Centre). Najlepsze napisane zostały przez Waltera Scotta. Dlaczego – będziecie wiedzieli za chwilę. Pozostała dwójka kochana w tym mieście to Robert Burns i Robert Louis Stevenson. Każdy słynny w swoim czasie, każdy przekazywał pewien sens życia w swych dziełach. Wszyscy wnieśli coś, co ukształtowało to miasto. I tak też każdy z nich został za to uhonorowany. Pośród bibliotek, Storytelling Centre, spotkań literackich i klubów dyskusyjnych… zostało utworzone muzeum. Muzeum poświęcone tej trójce. Małe, kuriozalne, z intencją, aby rozbudzić w nas zainteresowanie tymi pisarzami.

Celem tego artykułu jest przedstawić wam tę trójkę. Mam nadzieję, że zrozumiecie też, dlaczego są oni tak ważni w Szkocji. Zaczniemy od Roberta Burnsa – ponieważ jest najstarszy wśród nich. Nie będzie to biografia, nie martwcie się. Tylko impresja, aby ich trochę poznać, i może parę ciekawostek.

Robert Burns (25.01.1759 – 1796)

Bard narodu… słysząc pierwszy raz to określenie, nie wiadomo co myśleć. Dopiero z czasem, w miarę opowieści rodzi się porównanie… bard narodu = wieszcz narodu? Czy uczucia Szkotów do Burnsa można porównać do uczuć Polaków do Słowackiego? Wprawdzie czasy nie te, ale o obu mówi się „romantycy”.

Co zadziało się w życiu tego człowieka, że tak określa się jego poezję? Czy może chodzi o to, że zmarł w młodym wieku 38 lat (prawdopodobnie w skutek słabego zdrowia)?
Zacznijmy od tego, że nie pochodził z Edynburga. Urodził się w rolniczej, acz wykształconej, rodzinie z Alloway (Ayrshire). Młodość spędził na nauce w różnych miejscach i ciężkiej pracy z ojcem (być może to właśnie osłabiło jego zdrowie). Pisał o tym, co przeżywał. Ciężkie życie i praca – zdecydowanie było to bliskie ówczesnemu czytelnikowi. Jeśli też zostało to ujęte w nowatorskie ramy piśmiennicze…

Ale czy to wszystko? Czy dlatego ludzie go tak kochają?

Czasami zastanawiam się, czy chodzi o jego poezję czy o jego życie. Może sęk w tym, że jego poezja była o życiu – pewnie dlatego tak się ludziom spodobała. Bo jego życie oprócz ciężkiej pracy miało też inne, weselsze odcienie: młodzieńcze romanse z paroma pannami, nieślubne dzieci, pracę na Jamajce, życie włóczykija, wsparcie przyjaciół, niezrozumienie starszych dla młodego urwisa… a w późniejszych czasach również pieśń na ustach i alkohol, kraj, politykę i religię.

Czy więc chodziło o poezję, czy o życie?

Grunt, że młodość Burnsa przywiodła go do Edynburga (przez przypadek). Po paru romansach i próbie zarobienia pieniędzy na Jamajce, Burns był w długach. Ostatkiem sił próbował zdobyć pieniądze na bilet do kolonii. Przyjaciel polecił mu wydanie tomiku jego poezji – prostych wierszy o wsi i o młodości. Nowatorki styl i humor autora spotkały się ze wspaniałym odbiorem. Nie potrzebował już wyjeżdżać ze Szkocji. Trafił do literackich kręgów Edynburga bez listów polecających i „pleców” – wtedy był to niemały wyczyn.

Tutaj dojrzewała jego osobowość naukowa i polityczna. Poznał innych twórców – jak Roberta Fergusson, który go zainspirował pisząc o miłości do Edynburga i Szkocji. Obracał się wśród wielkich tamtych czasów – obraz Hardie’ego Spotkanie Burnesa i Scotta pokazuje go w towarzystwie Prof. Fergusona, Josepha Blacka MD, J. Huttona geologa i Waltera Scotta (wtedy jeszcze nastolatka). Publikowano go więcej, a okładka książki przedstawiała jako przystojnego dżentelmena na tle romantycznych, szkockich krajobrazów.

Czyli więc kreacja marketingowa czy może znajomości? A może jednak nowatorstwo? No bo któż pisze wiersz o dziwacznym tytule „Dziewięć cali zadowoli kobietę” – i jest on dokładnie tym o czym myślicie!

Wpadł też na inny pomysł – pisał wiersze-pieśni do rytmu popularnych, barowych przyśpiewek. Genialne! Najpierw wpada w ucho, a potem człowiek zastanawia się co autor miał na myśli. I nie można się jej pozbyć z głowy.

Być może chodzi o całokształt. O życie, o moment w historii, o oryginalne podejście do świata, o humor… Dzisiaj czczony jest w sposób w jaki lubił żyć. Dzień jego urodzin (25 stycznia) wyznacza datę święta o nazwie „Noc Burnsa”. Wtedy to należy pić, jeść haggis i śpiewać piosenki – najlepiej wiersze Burnsa oczywiście.

Jedną z pamiątek poety w Edynburgu jest jego pomnik-mauzoleum – niewielka rotunda na Regent Road, niedaleko Calton Hill.

Sir Walter Scott (1771-1832)

Jak już wspomniano wyżej – Burns spotkał w Edynburgu pewnego młodego i błyskotliwego człowieka. Był to Walter Scott, który już jako nastolatek miał szybki umysł i wygłaszał celne uwagi. Nie można powiedzieć, że tylko jedna strona wywarła wpływ na drugą. Była to raczej obopólna korzyść. Tak też jeden stał się bardem poezji, a drugi prozy (i do tego bojownikiem za Szkocję).

Z czym moglibyśmy, w Polsce, kojarzyć tę osobę? A chociażby z kreacją Ivanhoe lub Rob Roya. Może i jedno jest z dawnych lat, a drugie to dla nas film, ale bez Scotta nic byśmy o nich nie wiedzieli. Zanim jednak powstała ich historia – rósł chłopiec, który ją spisał.

Dom, gdzie się urodził znajdował się pomiędzy Old College a Cowgate Street na College Wynd (a propos mieszkania w ciasnocie). Dopiero z czasem rodzina przeprowadziła się do bardziej wykwintnego George Square – więcej przestrzeni i zieleni.

Polio, które przechodził w dzieciństwie, oprócz ułomności dało mu doświadczenie. W chorobie uczył się i czytał różne historie, dochodził do zdrowia u rodziny w Scottish Borders i podziwiał wieś – tam też zasłyszał lokalne legendy i wiele innych. Kiedy już wydobrzał na tyle by samemu eksplorować był już oczytanym młodzieńcem, z wizją kariery ale sercem marzącym o przygodach. Tak też po studiach na Uniwersytecie Edynburskim stał się prawnikiem, ale nadal fascynował się tradycjami i historią Szkocji.

Jako prawnik mógł obserwować co dzieje się w szkockich Highlands po Powstaniu Jakobitów. Był reprezentantem prawa w Edynburgu – ręką prawa angielskiego, ale jako marzyciel chciał wspomóc swój naród.

Karierę pisarską rozpoczął jako poeta – wspominając różne obrazki i legendy ze Scottish Borders. Tak też powstała Pani z Jeziora, która zainspirowała Schuberta (ale też Beethoven wykorzystywał jego wiersza jako słowa w swych pieśniach). Chciał jednak spróbować czegoś nowego – prozy.

Trudno jest powiedzieć, dlaczego początkowo publikował anonimowo. Z jednej strony nowela była uważana za coś gorszego od wiersza. Być może nie chciał psuć swej reputacji nieudanym debiutem. Z drugiej strony pisał o wydarzeniach z historii Szkocji – dosyć kontrowersyjnych, jak przykładowo o Powstaniu Jakobitów. Oczywiście chodziło o romantyczną przygodę głównego bohatera, ale tło wydarzeń było bardzo wyraziste. Być może jako znana osobistość w świecie prawa nie chciał przyznawać się do sprzecznych poglądów.

Pierwsze nowela zatytułowana została Waverley i mówiła o kulturze Górali. Potem doszły też inne i wszystkie znane są dzisiaj jako zbiór opowieści pod tym właśnie tytułem. Opowiadały one o bohaterach przeżywających wspaniałe, porywające przygody. Otaczały ich chwytające za serce krajobrazy szkockiej natury. Wszystko to z domieszką autentycznych wydarzeń z przeszłości. POWIEŚĆ HISTORYCZNA była nowością w tamtych czasach – ale szybko się spodobała.

Nawet przyszły następca tronu chciał poznać „Autora Waverley” czy „Czarodzieja Północy” – jak zaczęto określać Scotta, bo z czasem jego anonimowość stałą się tajemnicą Poliszynela. Tak też wyglądały początki relacji z przyszłym Jerzym IV, który był również pierwszym królem odwiedzającym Szkocję po 172 latach nieobecności.

Zanim do tego jednak doszło sława Scotta rosła w silę. Był znanym adwokatem, poetą i historykiem. Jego proza przerodziła się w namacalna fascynację historią Szkocji – zbierał historie i pamiątki z różnych jej zakątków. Wiele też uratował przed zapomnieniem i zniszczeniem. Stał się swego rodzaju ekspertem i być może dlatego Jerzy IV powierzył mu zadanie odnalezienia Klejnotów Koronnych Szkocji. Dokonał tego w lutym 1818 i dostał za to tytuł Barona.

Niedługo potem, już Sir Walter Scott, przygotowywał wizytę królewską w Edynburgu w 1822 roku. Jego Wysokość powitały postaci z uwielbianych książek – Górale, kobzy, tartany i tradycje, które tak zawładnęły umysłami Wysp. Sam król wystąpił w kilcie (na obrazku) – co tylko rozpropagowało modę na Szkocję. Czas zapomnienia i opresji po Powstaniu Jakobitów skończył się. Highlands, a z nimi Szkocja, stało się zupełnie innym tworem.

Scott zmarł w swym domu w Abbotsford, pośród wielu skarbów historii Szkocji (np.: medaliony z edynburskiego Mercat Cross). Pozostawił po sobie coś więcej niż dziedzictwo. Dzięki niemu na karty historii powróciły Highlands – balansujące na krawędzi upadku poprzez wysiedlenia i zakazy będące następstwami powstania. Szkocja stała się popularna – wielu Anglików chciało zobaczyć na własne oczy to, co do tej pory sobie wyobrażali czytając książki. Być może chcieli też zaopatrzyć się we własny kilt, napić szklaneczkę whisky i poromansować z rudymi olbrzymami.

Na pewno nie wiedzieliście, że tartany (te dzisiejsze) nie istniały przed Waverley. Dopiero sukces powieści Scotta sprawił, że nagle każdy klan zaopatrywał się w swój własny wzór na materiale i herb na broszy.

(Szkoci są też bardzo przedsiębiorczym narodem, a mimo że w XVIII wieku – to cały czas była turystyka)

Z Edynburga być może daleko do Abbotsford, ale jeśli chcecie zobaczyć autora, macie ku temu okazję. W Ogrodach Princes Street stoi jego Monument – autor siedzi tam spokojnie ze swym psem i patrzy na życie swych pobratymców.

R.L.Stevenson (1850-1894)

Zostawmy czasy Słowackiego i Mickiewicza i przejdźmy do przodu. Kolejna sława, która urodziła się w Edynburgu w okolicach Royal Botanic Gardens, ma uznanie międzynarodowe. Aczkolwiek w tym wypadku rodzicom wiodło się nieźle i jako młody chłopiec Robert mieszkał już na Heriot Row w Nowym Mieście (11 Heriot Row, druga strona Ogrodów Królowej). Tam zmagał się ze słabymi płucami, chorobami w zimie a przez to dniami wolnymi od szkoły i opowieściami swojej niani. Pielęgnowała ona chłopca opowiadając na przemian historie religijne i świeckie. Ten – chłonął to wszystko. Grunt jego wyobraźni był podatny i nawet z obserwacji ulicznego latarnika urodził się wiersz – The Lamplighter.

Dobrze, że jego rodzina była dosyć zamożna, bo przez choroby Robert sporo uczył się prywatnie. Ponadto ojciec pracujący jako inżynier budujący latarnie, dawał mu sporo okazji do podróżowania ze sobą. Być może młodzieniec nie chciał iść w rodzinny biznes, ale krajobrazy wysp szkockich musiały na nim wywrzeć duży wpływ. Kiedy w końcu powiedział rodzicom, że chce być pisarzem… (koszmar rodzica?)… ci przyjęli to z oporną acz szczęśliwą rezygnacją (aczkolwiek kazali mu uczęszczać na Wykłady z Prawa – na wszelki wypadek). Czegóż więcej mogłoby chcieć dziecko.

Czy tylko dlatego warto uświetniać go w muzeum? Za to, że urodził się w Edynburgu i „wielkim pisarzem był?”. A skąd!… ale to nie koniec!

Chęć do podróży została zaszczepiona. Stevenson odwiedził rodzinę w Anglii, leczył się na Francuskiej Riwierze, wizytował we Francji, pływał kajakiem po Belgii, spacerował po Europie zbierając materiały na kolejną książkę i pokonał drogę Nowy Jork-Kalifornia w poszukiwaniu miłości swojego życia. Pomijając pomysły i materiały na książki podróże owocowały w prawdziwe wynalazki – w czasach, kiedy nie było śpiwora, on spał w worku wypełnionym wełną i papierami dla izolacji i ciepła.

Finalnie przeniósł się na Samoa, z uwagi na swoje zdrowie. Tam też zmarł.

Jeśli podróże i pomysłowość nie wystarczą, spójrzmy w końcu na literaturę. Wszyscy doskonale znamy Wyspę Skarbów, a napisał ją właśnie on! Nie wspominając już o tym, że edynburski złodziej William Brodie, został przez niego uwieczniony. Jego podwójne życie legło u podstaw inspiracji do napisania Doktora Jekyll i Mr Hyde’a. Rękopis, który powstał w trzy dni, został przeczytany przez jego ukochaną Fanny (jego żona – miała zwyczaj nanosić poprawki), po czym go spalił… i napisał opowiadanie ponownie!

Jego memoriał w Edynburgu, jest w Katedrze St Giles. Możemy go tam zobaczyć siedzącego na łóżku/krześle – pewnie nieczującego się zbyt dobrze, myślącego nad kolejną książką…

Co więc tworzy wielkość? Być może fakt, że trójka ta zainspirowała innych – czy to swoim życiem, czy twórczością.

Writers’ Museum (Muzeum Pisarzy) w Wardrop’s Close opowiada wam tylko cześć historii ich życia. Jest malutkie – dużo się tam też nie zmieści. Do pooglądania są więc obrazy, drobne pamiątki, których używali, ciekawostki wypisane na planszach.

Sam budynek jest wart odwiedzenia, gdyż ma się okazje zobaczyć od środka prawdziwą XVII wieczną kamienicę. Ta akurat należała do ciut zamożniejszej osoby – Lady Stair (jak możemy przeczytać na tabliczce na budynku). Zwróćcie uwagę jak mało miejsca jest w środku, na przejścia z pokoju do pokoju które tworzą labirynt, i na klatkę schodową. Uważajcie też na niej, bo w tej kamienicy macie okazję spotkać się za starodawnym systemem alarmowym – nierównym stopniem. Otóż pułapka taka była rutyną dla domowników, ale jeśli ktoś się nie znał… spadał z łoskotem w dół lub potykał się z krzykiem bólu. Tak czy inaczej robił hałas – a o to chodziło.

Ostatnią wartą uwagi rzeczą jest dziedziniec przed Muzeum. Na bruku wypisane są cytaty – wyrazy uznania dla Edynburga. Jest tam również pieszczotliwe określenie Roberta Fergusson – Auld Reekie. Czy dacie radę je znaleźć? Możecie poszukać też oznaczeń strażackich – na ścianie Domu Lady Stair (Muzeum) powinny być gdzieś z boku czarne splecione dłonie. Był to znak dla strażaków, że właściciel płaci ubezpieczenie, i od tego domu należy zacząć gaszenie pożaru.